Była późna jesień. Wraz z Gale wracałam z wyprawy zleconej
nam przez ojca. Gdy weszliśmy na teren naszej watahy spotkało nas zaskoczenie.
Nie było nikogo. Nikt nas nie przywitał, ani na granicy, ani przed jaskiniami.
Na samym początku myśleliśmy, że to jakiś żart, więc
poszliśmy do jaskini naszych rodziców, by zaczekać, aż ktoś łaskawie raczy nas
przywitać. Przez kilka dni nikt jednak się nie pojawiał, a nam brakowało
zwierzyny łownej. Ostatni dzień na terenach watahy naszych rodziców spędziliśmy
na poszukiwaniu jakichkolwiek oznak życia, jednak nie znaleźliśmy niczego. Byliśmy
zmuszeni opuścić nasz dom.
Rozpoczęła się wędrówka w poszukiwaniu nowego miejsca do
życia.
Długo się włóczyliśmy, aż dotarliśmy do morza. Spotkaliśmy
tam basiora o rudej jak krew sierści.
- Cześć! - przywitał się Gale, a basior podniósł na nas
wzrok - Jestem Gale, a ty? To tereny twojej watahy?
- Spokojnie. - mruknęłam - Nie dajesz mu dojść do słowa.
Gale prychnął, ale zamilkł(Ehh… to rzadkość…).
- Jestem Bloodspill, a na tych terenach nie mieszka żadna
wataha. - odparł basior.
- Można wiedzieć dlaczego przebywasz tu sam? - zapytałam -
Jesteś wolnym strzelcem?
- Moją watahę wybito, więc szukam nowej. - odparł spokojnie.
- To może dołączysz do nas? - zaproponowałam - My też nie
mamy watahy i szukamy nowego domu.
- Niech będzie. - oznajmił Bloodspill po dłuższym milczeniu
- Nie mogę sobie przypomnieć twojego imienia… - mruknął, a ja się uśmiechnęłam
- Deity.
<Gale/Bloodspill?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz