Wędrowałam sobie po terenach watahy. Zbliżał się wieczór,
więc czuć było przyjemny chłodek.
Nie przejmowałam się tym, dokąd idę. Wiedziałam dobrze, że i
tak znajdę drogę powrotną.
Nagle zorientowałam się, że od dłuższej chwili idę w
głębokim cieniu. Oprzytomniałam. Moim oczom ukazał się las, usiany szkarłatnymi
kwiatami.
Zaciekawiona, podeszłam do jednej z tych roślin i pochyliłam
się. W tym momencie kwiat oderwał się od łodygi i poszybował w moim kierunku.
Odskoczyłam, a naokoło mnie wzleciało więcej kwiatów.
Unosił się z nich różowy pyłek. Kichnęłam, bo dostał mi się
do nosa.
Poczułam się senna, zakręciło mi się w głowie i straciłam
przytomność.
***
Gdy się obudziłam, na mnie i wokoło mnie, leżały te dziwne
kwiaty. Wstrzymując oddech, szybko się podniosłam i ruszyłam biegiem w drogę
powrotną.
Głowa bolała mnie strasznie, a kwiaty mnie goniły. Powoli
traciłam oddech.
W końcu dotarłam do wolnej polany, gdzie dziwne kwiaty mnie
zostawiły i padłam jak długa na ziemi. Byłam wykończona, obolała i dziwnie
ospała.
Ponownie straciłam przytomność.
***
Gdy się obudziłam, nade mną stały dwa wilki. Coś do mnie
mówiły.
Nie odpowiedziałam. Czułam straszne mdłości. Wiedziałam że
za chwilę pewnie zwymiotuję.
Jęknęłam, próbując się podnieść, ale padłam od razu na ziemię.
Zakręciło mi się w głowie, a przed oczami zrobiło mi się ciemno. Straciłam
ponownie przytomność, zirytowana, ile to już razy dzisiaj miało miejsca…
Wiedziałam że nie dojdę zbyt szybko do siebie.
<Ktoś kontynuuje..?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz